♫
- Nie chciałam tego, nie
rozumiesz? On mnie zmusił!- krzyknęłam od razu zaprzeczając i zacisnęłam mocno szczękę.
- Nie bądź dzieckiem. Dobrze wiedziałaś jak się to skończy.-
prychnęła.
- Cholernie się zmieniłaś, nie lubię cie takiej.-
wyszeptałam, odwracając się na pięcie.
- Daj spokój.- odpowiedziała szybko, ściskając zbyt mocno
mój nadgarstek. Ten sam nadgarstek za który ścisnął on, wczoraj. Od razu się
wyrwałam. Olivia stanęła naprzeciwko mnie i mocno przycisnęła swoje usta do
moich.- Zostań na noc, rodzice dziś nie wrócą.- zakończyła z lekkim uśmiechem.
- Okej.- przystałam na propozycję, pamiętając o dzisiejszej
sytuacji z matką. Nie chciałam jej widzieć po dość ostrej wymianie zdań.
Skierowałam się na kanapę i włączyłam pierwszą lepszą stację
muzyczną, po czym okryłam się miękkim kocem. Olivia krzątała się jeszcze chwilę
w kuchni i dołączyła do mnie. W efekcie zasnęłyśmy przy cichym rytmie
Coldplay’a.
Po przebudzeniu zaczęłam wodzić wzrokiem
po ścianie w poszukiwaniu zegara. Właśnie wybiła dwudziesta pierwsza.
- Wstawaj.- powiedziałam cicho, lekko szturchając ramię dziewczyny.
- Która godzina?- zapytała zaspana, przecierając oczy, tym
samym rujnując jeszcze bardziej wczorajszy eyeliner i maskarę.
- Spójrz na zegar.- odpowiedziałam na odczepne.- Chodźmy coś
zjeść, bo nie spodziewam się niczego po twojej lodówce.- mruknęłam z
niezadowoleniem.
- Pół godziny na ogarnięcie i spotykamy się pod drzwiami.- powiedziała
i obie ruszyłyśmy do jej sypialni. Bez słowa przebierałam w szafie, próbując
znaleźć coś bardziej odpowiedniego na tę godzinę. Z gotowym zestawem w ręku
zajęłam gościnną łazienkę i idealnie zmieściłam się w ustalonym czasie.
Wyszłyśmy gotowe przed mieszkanie, próbując złapać jedną z pędzących taksówek i
w końcu dopięłyśmy swego.
- Gdzie jedziemy?- zapytał kierowca ustawiając lusterko tak,
by nas widzieć.
- Do najbliższego McDonald’s.- odpowiedziałam, a on kiwnął
głową. Od razu spotkałam się ze zdziwionym wzrokiem Olivii.- Pieprzę dietę.-
wyjaśniłam, na co to wzruszyła tylko ramionami.
Gdy dotarłyśmy na miejsce
złożyłyśmy się po połowie na rachunek i ruszyłyśmy do wejścia. Zamówiłyśmy
podwójny zestaw z kanapką, dużymi frytkami i półlitrowe kubki zimnej Coca-
Coli. Porobiłyśmy kilka zdjęć i od razu wrzuciłyśmy je na IG.
- Mój Boże!- krzyknęła rudowłosa, plując na około resztkami
kanapki. Wykrzywiłam twarz z obrzydzeniem.
- Uważaj trochę.- powiedziałam, wycierając palec w jej
rękaw.
- Zobacz tylko!- powiedziała podenerwowana pokazując mi
ekran komórki. Nie wiedziałam o co jej chodzi, co od razu wyczuła.- Impreza u
Jess, Jerry mnie tam zaprosił!- ogłosiła.
- Który Jerry?- zapytałam zdziwiona.
- Czy to ważne..-
odparła pod nosem.- W każdym razie muszę cię tu zostawić, trzymaj się!-
pożegnała się szybko.- Oh, byłabym zapomniała! Łap!- rzuciła klucze w moja
stronę i wysłała pospiesznie buziaka w powietrzu. Odpowiedziałam jej tym samym.
Siedziałam
w restauracji do dwudziestej drugiej, kiedy już znudziło mi się ciągłe
sprawdzanie Twittera i sms’owanie z koleżanką. Nie miałam ochoty na ponowną
przejażdżkę taxi, więc zdecydowałam się iść pieszo. Była to ponad godzina
marszu, ale wiedziałam dobrze na co się decyduję.Dziękowałam w myślach Bogu za to, że nie zapomniałam o
słuchawkach. Szybko wsunęłam je do uszu i puściłam jakiś liryczny kawałek. Po
niecałych piętnastu minutach usłyszałam stłumione, męskie krzyki, momentalnie przeszedł
mnie dreszcz. Nie przestałam iść i zmieniłam piosnkę na bardziej energiczną i
zwiększyłam głośność. Od razu lepiej.
Nigdy nie szłam tamtą drogą pieszo, więc byłam zdana na swój
zmysł w terenie, który był całkiem nieźle rozwinięty. Zresztą znałam tę trasę
doskonale, pomijając fakt, że przemierzałam ją zawsze rankiem i to ciepłym,
wygodnym autem.
Poczułam wibrację telefonu, który znajdował się w kieszeni,
przez co instynktownie zdjęłam prawą słuchawkę. Okazało się, że przyszedł do
mnie kolejny sms z nic nieznaczącą reklamą.
Zauważyłam duży, murowany budynek z obdrapanymi ścianami. Mogłabym
przysiąc, że nigdy go tam nie widziałam! Rozejrzałam się nerwowo wokoło- nie
było nic oprócz dwóch rzędów drzew po bokach, ciasnej ścieżki na której właśnie
stałam i owej rudery. Wolnym krokiem
ruszyłam w jej stronę, chowając do torebki telefon. Byłam tylko ja i cisza,
którą przerwał już bardziej zdecydowany głos, prawdopodobnie należący do tego
samego właściciela co wcześniej.
-
Gdzie one są?!- wydarł się
mężczyzna jeszcze raz. Serce zabiło mi ekstremalnie szybko, a nogi same
powiodły pod surowy mur. Przylgnęłam do niego całym ciałem i wysunęłam delikatnie
głowę. Zobaczyłam czterech mężczyzn ubranych jednakowo. I jego. Z pierwszą raną
na czole, z której sączyła się równomiernie stróżka krwi, zakreślająca własną
drogę wokół idealnych rysów.
Chłopak,
który stał przodem do mężczyzn i jednocześnie do mnie wyglądał bardzo
niewinnie. Jakby był zastraszony. Tak, zdecydowanie został porwany.
- Pytam się ostatni raz. Gdzie. Są. Pieniądze.- wysyczał
jeden z czwórki. Wzdrygnęłam się tylko. Nieznajomy nic nie odpowiedział, za co od razu został
ukarany ciosem w brzuch. Miał na sobie szarą, luźną bluzę i nie mogłam nawet
określić czy był na tyle silny, by mógł sam się obronić. Widziałam jedynie, że
jest najwyższy z nich wszystkich. Właściwie nie powinnam tam przychodzić. Z
jednej strony miała ochotę uciec do mieszkania przyjaciółki, a z drugiej
zadziałać w obronie chłopaka. Tylko jak chciałam to zrobić ze swoją marną tróją
z w-f’u i mięśniami kategorii bagietki? W efekcie przemyślenia sprawy wiąż obserwowałam
sytuację z boku. Nieoczekiwanie role się odwróciły. Poturbowany rzucił się impetem na swoich oprawców, okładając ich
pięściami. Otworzyłam szerzej oczy z niedowierzaniem i głębiej wsunęłam się za
ścianę. Rozprawił się z wszystkimi. Cała czwórka leżała na mokrej glebie
krztusząc się własną krwią. W tamtym momencie poczułam mocny uścisk na
biodrach.
- Nie powinno cię tu być.- powiedział ktoś stojący za mną.
Dokładnie widziałam, że nikt nie ruszył się z wnętrza budynku. Serce biło mi
tak szybko, jakby zaraz miało wyskoczyć z piersi. Odwróciłam się z impetem o
sto osiemdziesiąt stopni, radząc sobie z nieznajomymi rękoma.
Zobaczyłam chłopaka z lekkim
zarostem na kościach policzkowych, idealnie ułożoną fryzurą, w obcisłych
rurkach i dopasowanym, czarnym płaszczem.
- Ja.. wiem, przepraszam.- zdołałam wydusić, niespokojnie
lustrując otoczenie wyznaczając sobie drogę ucieczki. Kiedy zrobiłam pierwszy
krok, zostałam automatycznie przyciśnięta do ściany.
- Widziałaś dość, nie możesz tak po prostu..- mówił
okręcając sobie jeden z moich kosmyków.- odejść.- skończył. Z wnęki wyłoniła
się postać, która wcześniej wywarła na mnie wrażenie. Teraz jedynie wywoływała
strach.
- Po co przyprowadzasz tu swoje dziwki?- zapytał niskim,
zachrypniętym głosem.
Aaaaaaaaaaaa.... Zayn! *.* Teraz to już jestem mega zniecierpliwiona. Dodawaj nowy szybko. ♥
OdpowiedzUsuńDopiero odkryłam twoje opowiadanie, świetne! Czekam na nn jutrzejszy :D
OdpowiedzUsuńO mój Boże,jestem okropna.TAK,WIEM.Kobieto,wybacz mnie,nędznej dziewce ;c Miniony tydzień miałam tak zwariowany i tak odcięty od internetowego świata,że sama nie ogarnęłam swoich blogów.Ale koniec końców,jestem tu i powiem Ci,że rozdział mega! Szczególnie końcówka,mimo że mroczna to podoba mi się,o yea! Lubię takiego Zayna :D I jeszcze ta muzyka (oczywiście pamiętasz,że w kwestii muzycznej jesteśmy bratnimi duszami?) oddaje mega zarąbisty klimat ;D w takim razie czekam do jutra na nowy! <3 muah! x
OdpowiedzUsuńmrr należy Ci się porządny buziak :*
OdpowiedzUsuń